Artykuły, Jazda torowa
Tor wyścigowy czy droga publiczna?
Każdy z nas na myśl o możliwości zaatakowania kilku winkli poddaje zazwyczaj harmonogram swoich aktualnych obowiązków natychmiastowej modyfikacji i bez większego wysiłku znajduje chwilę (lub trochę więcej) na ten szczytny cel. Istnieją jednak dwa różne sposoby podnoszenia swoich umiejętności, poziomu adrenaliny oraz udowadniania „kto tu naprawdę rządzi” przy czym sposoby te są tak różne jak BMW S1000RR i Yamaha Aerox.
Sportowa jazda uliczna
Niewątpliwie najpopularniejszym rozwiązaniem praktykowanym przez większość z nas to pozbierać swoje graty, wsiąść na moto i przejechać wcześniej zaplanowaną trasą nie zapominając skopać po drodze dupy wszystkim nadętym łysym cwaniakom w sportowych puszkach z kieszeniami wypchanymi papierem z portretem Zygmunta I Starego. Nie zamierzam nikogo pouczać ani przekonywać, że jest to złe rozwiązanie. Sam przez długi czas byłem zwolennikiem takiego spędzania wolnego czasu. Nie będę również pisał, że nie sprawia to przyjemności – bo sprawia – i temperowanie takich osobników jest wręcz wskazane, ale niestety nie przynosi nam większych mierzalnych korzyści w postaci poprawy techniki jazdy (a przecież chodzi o to, by stawać się coraz lepszym). W celu szlifowania swoich umiejętności często wybieramy się na znaną krętą drogę z dobrej jakości asfaltem, by tam w spokoju sponiewierać winkle i slidery. Nie wszystko jednak jest takie kolorowe. Pasy ruchu są wydzielone, a my nie możemy pozwolić sobie nawet na najmniejsze błędy, które przy przełamywaniu kolejnych barier – jak dobrze wiemy – są nieuniknione. Brak poboczy i barierki również nie napawają optymizmem, gdy pomyślimy, że coś mogłoby pójść nie po naszej myśli. Co więcej na ulicy musimy myśleć zarówno za siebie jak i za innych cymbałów, którzy nagminnie wymuszają pierwszeństwo, ścinają zakręty i wykonują inne manewry, o których nawet nam się nie śniło. Swój wkład mają też właściciele nieruchomości wokół takich miejscówek potrafiący skutecznie zepsuć dobrą zabawę dzwoniąc po stróżów prawa w wyniku przeszkadzającego im hałasu. Trzeba było wybudować dom z dala od cywilizacji, skoro hałas przeszkadza – krew mnie zalewa, ale nie będę się tu rozwodził, bo na ten temat akurat można napisać dramat.
Droga alternatywna – tor wyścigowy.
Pierwszym krokiem do zainicjowania tego kierunku samodoskonalenia swojej techniki jazdy jest wybranie się na pierwszy ‘track day’ – i szczerze namawiam wszystkich, którzy nie mieli dotychczas okazji uczestniczyć w tego typu wydarzeniu. Rozmawiając z takimi osobami, czasem odnoszę wrażenie że utarło się kilka mitów na temat jazdy na torze. Większość z nich uważa, że są to niebezpieczne wyścigi na wysokim poziomie zarezerwowane dla wybranej grupy społecznej, a ponadto trzeba mieć sprzęt za kilkadziesiąt tysięcy złotych odpowiednio przygotowany do tego typu zabawy i reklamówkę pieniędzy. Jest to oczywiście bzdura. Takie imprezy organizowane są na prawie wszystkich torach wyścigowych i najczęściej przybierają formę treningów w których może wziąć udział każdy amator bez względu na poziom umiejętności, moc motocykla, wiek czy to czym zajmuje się na co dzień. W niektórych przypadkach dzień treningów zakończony jest wyścigiem, w którym start nie jest obowiązkowy i jeżeli nie czujesz się na siłach aby wystartować możesz obejrzeć go z boku. Zawodnicy na początku każdego dnia takiej imprezy dzieleni są na grupy, do których przypisywani są według wykręconych wcześniej czasów okrążeń. Jeżeli jesteś na torze pierwszy raz i nie możesz pochwalić się żadnymi cyframi to prawdopodobnie trafisz do najsłabszej grupy, z której natomiast będziesz miał możliwość awansować do wyższej jeżeli tylko wykażesz się ponadprzeciętnymi umiejętnościami. Podział jest konieczny ze względu na bezpieczeństwo (chodzi o zmniejszenie zróżnicowania poziomu umiejętności zawodników przebywających w tym samym czasie na torze).
Dlaczego tor?
Tor wyścigowy to miejsce, gdzie możemy oczyścić umysł i w pełni skupić się na wszystkich aspektach sportowej techniki jazdy. Znikają wewnętrzne blokady, które na ulicy wiążą się z jakością nawierzchni, natężeniem ruchu czy elementami infrastruktury. Pierwsze uczucie towarzyszące po wjechaniu na nitkę toru to nieopisana wolność. Wybierając pierwszy track day na dużym torze typu Automotodrom Brno czy Slovakiaring możemy poczuć się początkowo nieco zagubieni. Tor szerokości pasa startowego wymaga od początkującego rajdera wyczucia przestrzeni, a to z kolei wymaga czasu, treningu i najzwyklejszego obycia z tematem. Jeżeli jesteś typem motocyklisty, któremu bardziej zależy na wyglądzie motocykla niż na tym jak właściwie potrafi wykorzystać jego możliwości i Twoim ulubionym sposobem na spędzenie słonecznej niedzieli jest lans pod remizą ukazując przy tym nienaganny stan wizualny swojej maszyny to pozostań przy tym i nie zaprzątaj sobie głowy moimi wywodami – Ty zaoszczędzisz trochę czasu, a ja będę spokojny, że mój wysiłek nie idzie na marne. W pit lane nikt nie patrzy na to czym jeździsz i czy masz porysowany lakier, a pojęcie „lansu” sprowadza się do czasów okrążeń, przypisywanych do twojego nazwiska po ukończeniu każdej sesji treningowej i te właśnie cyfry są ostatecznie wyznacznikiem tego jaki szacun zdobędziesz sobie na padoku. Skoro jesteśmy przy padoku to jest to miejsce gdzie każdy zawodnik do ostatniej chwili przed wjazdem na nitkę toru poprawia ustawienia swojego motocykla, dogrzewa opony i dolewa paliwa. Toczą się również zacięte rozmowy na temat optymalnego toru przejazdu, obieranych punktów hamowań i czasów osiąganych w danych sektorach toru. Wszyscy analizują przejazdy i wyciągają wnioski, które następnie próbują wprowadzić w życie w kolejnej sesji. Atmosfery z padoku nie da się opisać słowami. Wszyscy są pomocni, przyjaźni i mili. Każdy dzieli się swoimi doświadczeniami i korzysta z rad osób o kilka (lub kilkanaście) sekund szybszych. Krótko mówiąc – inny świat.
Podsumowując, pragnę wszystkich (tych którzy nie mieli okazji) zachęcić do wybrania się na pierwszy w swoim życiu track day i poczucia tamtejszej atmosfery. Jest to dźwignia podnoszenia swoich umiejętności i wierzcie mi lub nie, ale po jednej wizycie na torze powrót na drogę w celu naginania praw fizyki straci sens. Chciałbym również ostrzec przed możliwością silnego i nieuleczalnego uzależnienia. Taki efekt uboczny jest naturalny i nie należy udawać się z tym do lekarza, bo na uzależnienie od torów wyścigowych nie ma lekarstwa. Trzeba też uwzględnić fakt, że jeżeli jesteś mocno zmotywowany na osiągnięcie wyniku to nieustanne przekraczanie limitów w konsekwencji – wcześniej czy później – wiąże się z glebą i lądowanie zębami w żwirze jest nieuniknione. W tym celu dobrze jest przystosować swoją maszynę w taki sposób, aby straty były jak najmniejsze, ale o tym jak to zrobić dowiecie się w kolejnym artykule. A jeżeli zamierzasz wybrać się na tor z myślą, że nie będziesz ryzykował i pojedziesz bardzo spokojnie – PRZESTAŃ SIĘ WRESZCIE OSZUKIWAĆ ! 😉